Mieszkańcy osiedla znaleźli w swoich skrzynkach pocztowych informacje ze spółdzielni, dotyczące podwyżek wchodzących w życie już za kilka dni. Mimo wyraźnego wskazania, kto i dlaczego funduje nam coraz wyższy czynsz, w osiedlowej społeczności internetowej zaczęło się polowanie na czarownice. Złem wcielonym jest oczywiście spółdzielnia. Ale czy aby na pewno?
No to po kolei: spółdzielnia jest klientem. Takim samym, jak każdy z mieszkańców Popowic. Różnica polega na tym, że to nie mieszkańcy zawierają umowy z dostawcami mediów, a administrator. Zatem to administrator przyjmuje „na klatę” wszystkie zobowiązania wynikające z umowy, w tym płatności. Na całym tym interesie zarabia jedynie firma dostarczająca np. ciepłą wodę albo odbierająca śmieci.
Spółdzielnia jako wspomniany wcześniej klient może jedynie pokornie płacić rachunki. Może poszukać też innego usługodawcy, ale konia z rzędem temu, kto znajdzie firmę konkurencyjną wobec monopoli dominujących na wrocławskim rynku. Woda? MPWiK. Ciepło? Kogeneracja albo Fortum. Śmieci? Ekosystem. Wybór jest więc żaden, a monopoliści (jak chyba każdy) chcą zarobić.
Inną sprawą jest, kto to wszystko wywołał. I tutaj trzeba zerknąć nieco wyżej, bo do ratusza i do Sejmu. Stawki podwyżek za ogrzewanie, zgodnie z zapowiedziami rządu, nie powinny przekroczyć 40 procent. Jednak Urząd Regulacji Energetyki wysłuchał błagań monopolistów i „przyklepał” wnioskowane przez nich podwyżki, wynoszące (w przypadku Kogeneracji) ponad 60 procent. Co może zrobić spółdzielnia? To samo, co każdy z nas: zapłacić, albo pogodzić się z zimnymi kaloryferami i brakiem ciepłej wody w kranach.
Od lutego znacząco wzrośnie opłata za wywóz śmieci. Tu jednak szczególne podziękowania należą się Radzie Miejskiej, która pod naciskami ciemiężonego wysokimi kosztami Ekosystemu, zatwierdziła horrendalne podwyżki oraz nowy i (według rajców) sprawiedliwy system opłat za wywóz śmieci. Tymczasem ta sama Rada, kilka lat temu (pod naciskiem mieszkańców) wygoniła firmę z miasta i zmusiła do wywozu nieczystości na wysypisko w okolicach Góry. Jakieś 90 kilometrów w jedną stronę. To nie może być tania usługa, zwłaszcza, że śmieciarki raczej nie są zasilane powietrzem.
Ponad 41 złotych od osoby to rzeczywiście dużo, zwłaszcza dla tych, którzy do tej pory rozliczali się „od metra”. Ale znowu zastanówmy się przez chwilę: czy aby na pewno mieszkańcy są bez winy? Przecież chyba każdy wie o przynajmniej jednym lokalu, w którym zameldowana i zgłoszona do spółdzielni jest jedna osoba, a tymczasem mieszkanie pełni rolę hotelu, albo mieszka w nim kilkoro studentów. A każda taka osoba produkuje śmieci, które trzeba zutylizować…
Radni twierdzą, że miasto nie zarabia na wywozie nieczystości, że robią wszystko, aby dogadać się z Ekosystemem i spróbować wynegocjować lepsze ceny. Tyle tylko, że jest za późno: stara umowa obowiązuje do marca, a potem trzeba podpisać nową. Na warunkach Ekosystemu oczywiście, bo alternatywy nie ma. To znaczy jest: możemy utopić miasto w śmieciach, ale to raczej nie wchodzi w grę.
Wróćmy więc do pytania postawionego na początku: gdzie w tym wszystkim jest spółdzielnia? Odpowiedź: płonie na stosie.
Zdjęcie: hipermiasto.com